Rejs barką po rzekach i kanałach – Holandia 2013 r.

Rejs barką po rzekach i kanałach Holandii 2013

Ponieważ relacja z tego rejsu powstaje dopiero po 3 latach od wydarzenia, będzie ona dość skrótowa i sucha.

To może nawet lepiej  :) :) :)

Bardzo chciałem pożeglować kanałami i rzekami Holandii. Zobaczyć tamtą infrastrukturę…

Barki dostępne na stronach internetowych w języku polskim lub angielskim były drogie. Bardzo drogie. Zacząłem więc szukać na stronach holenderskich – nie znając tego języka – i udało się. Cena o połowę mniejsza. Jednostka może też nie nowa i nie taka luksusowa, ale była to legendarna łódź motorowa: DOERAK 780 AK (780 cm długości, AK – achter kajut – druga, tylna kabina), stalowa. Silnik – stary diesel Renault – nie do zajechania.

Przy okazji tych poszukiwań przekonałem się, że ogromna część słownictwa żeglarskiego używanego w Polsce, pochodzi wprost z języka holenderskiego.

Start: miejscowość Nederhemert nad jakąś starą odnogą Renu (Afgedamte Maas). Woda krystalicznie czysta. Brzegi piaszczyste. Zapadła wieś holenderska – ale pięknie. Wkoło stare wiatraki, knajpy z przed kilku setek lat. Niezburzone tak jak w Polsce. Widać, że tu nie było Niemców, Szwedów, czy Rosjan… A może ściślej byli tylko Niemcy,  z resztą krótko i nie zdążyli tyle zniszczyć co u nas…

Ruszyliśmy w kierunku Gorinchem. Po przekroczeniu śluzy i wpłynięciu na rzekę Waal (a może już Merwede – czyli po prostu na Ren) – szok. Rzeka ogromna. Statki ogromne. Pchacze potrafiły prowadzić przed sobą po 6 barek – i to dużo większych niż w Polsce (połączone po 2 obok siebie, czyli 3 pary). Fale z powodu statków i z powodu wiatru ogromne. Szok. Po prostu szok dla szczura lądowego.

Trzeba mieć oczy z tyłu głowy. Statki płyną niezwykle szybko. Ponieważ są często załadowane po brzegi i głęboko zanurzone, wydaje się, że są daleko. A w rzeczywistości tuż za rufą. Trzeba trzymać się prawej strony. Nie należy bać się płycizn. Wszystko doskonale uregulowane.

Mając polskie doświadczenie z naszych rzek płynąłem, wydawało mi się możliwie blisko brzegu, tak aby nie najść na jakąś wyimaginowaną mieliznę. A tu nagle potężny statek rzeczny jeszcze się spokojnie zmieścił pomiędzy mną, a brzegiem…

Ich rzeki i kanały są uregulowane i zadbane. Naprawdę :)

Gorinchem – skryte za murami przeciwpowodziowymi. Na przystani oczywiście natryski, WC, pralka, woda i prąd na kei. To jest tam rzeczywistość i oczywistość. U nas powoli się to zmienia.

Z Gorinchem z duszą na ramieniu ruszyliśmy w kierunku Dordrechtu po Beneden Merwede. Dordrecht – kilka wieków temu prawie całkowicie zalany przez katastrofalną powódź – to była chyba cofka z morza, przy silnych, sztormowych północnych wiatrach.

W Dordrechcie przepłynęliśmy przez najbardziej ruchliwe skrzyżowanie śródlądowych dróg wodnych w Europie (duży ruch do Rotterdamu – największego portu Europy).

W Dordrecht zatrzymaliśmy się na małej przystani na rzece Wantij. Cisza, spokój. W natryskach była tylko zimna woda. Miałem satysfakcję, że jednak nie na każdej marinie u nich wszystko jest :).

Z Dordrecht zamiast naszym leciwym, powolnym Doerakiem lub zamiast zwykłym autobusem, popłynęliśmy na wycieczkę do Rotterdamu, autobusem wodnym. Chyba w ślizgu to płynęło. Bardzo szybko. Co jakiś czas przystanki. Prosto do centrum Rotterdamu. Bez korków.

Tam przesiadka na mały wycieczkowiec, aby obejrzeć największy port w Europie. A ściślej przedsionek portu, gdyż do właściwego portu turystki nie wpuszczają.

Przedsionek robi wrażenie.

Z Dordrecht ruszyliśmy małą rzeką Wantij w kierunku Biesbosch. Biesbosch to w zasadzie nasze Żuławy, trochę dzikie, tylko z utrzymanymi dobrze drogami wodnymi. Taka namiastka dzikiej natury w mocno zurbanizowanej Holandii. Holendrzy uwielbiają tam pływać na wakacje czy weekendy. Ładnie. Przyjemnie. Prawie dziko.

Jeśli Holendrzy pragną dzikości, to zapraszam na naszą Wisłę. Tylko zanurzenie 50 cm ( jak np. Doerak) to trochę za dużo na nieregulowane, a ścisłej zaniedbane nasze rzeki.

Z Biesbosch ruszyliśmy w górę Bergsche Maas do miejscowości Heusden. Miasto – forteca. Bardzo ładne, z wiatrakami. Z przystanią oczywiście. Ze wszystkim na przystani oczywiście. Marina zatłoczona. Nie dziwię się – naprawdę urokliwe miasteczko.

Krótka wizyta przy Bunker Ship (barka – stacja benzynowa i sklep żeglarski) i powrót przez Heusdensch Kanaal do Nederhemert.

Tydzień poszedł jak z bicza strzelił.

Polecam.

Krzysztof

 

Galeria – aby włączyć tryb galerii proszę kliknąć na dowolne zdjęcie