2018 Wielka Pętla Wielkopolski – Gopło, Warta

I ETAP – falstart

Trasa: Kruszwica – Gopło- Kruszwica

Termin 01-02.05.2018

Załoga: Krzysztof, Julka, Bartek, Tomek

01.05.2018

Po południu wypłynęliśmy z Klubu Żeglarskiego „Popiel” w Kruszwicy. Zanocowaliśmy gdzieś na Gople „na dziko”. Należy pamiętać, że duża część Gopła wchodzi w skład parku krajobrazowego i w związku z tym nocowanie na dziko przy brzegu nie jest dozwolone. Niektóre zatoki są w ogóle wyłączone z ruchu, silnikowego. Tor żeglowny dobrze oznaczony bojami.

W nocy zaczął mnie silnie boleć brzuch. Tomek był marudny i budził się przez sen.

02.05.2018

U mnie nadal bóle całego brzucha. Tomek ma 39 stopni gorączki. Wracamy do Kruszwicy.

(Po powrocie do Warszawy bóle brzucha nie ustępowały, kolejnego dnia, ból zlokalizował się w prawym dole biodrowym. Silniejszy przy ucisku. No to wszystko stało się jasne: zapalenie wyrostka robaczkowego… ☹ Operacja w Szpitalu Praskim. Serdecznie pozdrawiam cały personel oddziału chirurgii. Wspaniali ludzie.)


II ETAP

Trasa: Kruszwica – Gopło- Śluza Koszewo-Śluza Gawrony- Jezioro Ślesińskie- Jezioro Mikorzyńskie- Jezioro Pątnowskie

Termin 31.05 – 03.06.2018

Załoga: Krzysztof, Kasia, Julka, Bartek, Tomek, Adaś

Gopło jest piękne i w miarę dzikie. Ale za śluzami zaczyna się raj dla głośnych sportów motorowodnych. Skutery, statki disco wieczorową porą, motorówki z nartami wodnymi, duże motorówki przepływające w ślizgu obok mniejszych… To nie mój klimat.

Sporo przystani. Gwarno, rojno, wesoło.

Woda ze względu na elektrownie chyba trochę cieplejsza. Do kąpieli wygląda na zdatną.

Na jeziorze Ślesińskim są też darmowe ogólnodostępne przystanie, gdzie można łódki na dłużej zostawić. Ale nie są dozorowane. Nie odważyłem się.

III ETAP

Trasa: Jezioro Pątnowskie –Kanał Ślesiński – Śluzy Pątnów i Morzysław- Warta- Marina Ląd

Termin 08-10.06.2018

Załoga: Krzysztof, Julka, Bartek

Po wyjściu na Wartę dość szybko uszkodziłem trochę łopatkę śruby o zniszczoną ostrogę schowaną pod wodą. W przeciwieństwie do nieuregulowanej Wisły, Wartą trzeba płynąć zdecydowanie środkiem rzeki. Przy brzegach są dobre lub zniszczone liczne małe ostrogi. Widać że dawno nie remontowane, ale jakoś funkcję swoją spełniają. Stan wody był bardzo niski, ale płynąłem bez problemów.

Warto zajrzeć do Konina.

W Lądzie jest ładne wyższe seminarium duchowne z pięknym ogrodem.


IV ETAP – katastrofa

Trasa: Warta:  Marina Ląd – Nowe Miasto n. Wartą

Termin 22-24.08.2018

Załoga: Krzysztof, Julka, Bartek, Tomek

22.08.2018

Zastaliśmy pusty zbiornik paliwa na łódce. Byłem zdziwiony. W zbiorniku nie było ani kropli, chociaż wyjeżdżając zostawiłem prawie pełen bak. Ponieważ marina nie była strzeżona w nocy, pomyślałem że ktoś spuścił paliwo. Oczywiście zajrzałem do komory, gdzie był stacjonarny 65 litrowy zbiornik paliwa. Nowy, trzyletni, zainstalowany przez znany i nie tani serwis. Nic złego nie zauważyłem. Ani śladu zapachu paliwa. Trochę tylko zastanowił mnie zapach paliwa w przedziale WC.

No ale wyciek przecież nie był możliwy!!! Zalałem zbiornik 60 L paliwa i w drogę.

Minęliśmy prom, a następnie Pałac w Chorzępowie. Na minimalnych obrotach silnika płynęliśmy 9 km/h.

Nagle gdzieś po minięciu 362 km Warty, zorientowałem się, że poziom paliwa spadł do połowy! Zapach w kabinie i tym razem również w luku ze zbiornikiem paliwa nie pozostawiał już wątpliwości. Przybiłem do brzegu gdzieś przy piaszczystym brzegu. Wyłączyłem elektrykę. Odinstalowałem przewody dochodzące do zbiornika i wyciągnąłem go. Od razu w oczy rzucił się wgnieciony jeden z dolnych rogów zbiornika i cieknące z niego paliwo. Zbiornik wytaszczyłem na dziób łódki, poza kabinę. Pochlapałem przy tym przednią szybę z poliwęglanu, zamontowaną w tym roku!!!!! W miejscach pochlapania, powstały trwałe plamy na poliwęglanie…

Serwis wepchnął zbiornik trochę na siłę. A może po prostu położyli go na dnie istniejącej komory bez dopychania. Zbiornik wydawał się idealnie dopasowany. W rzeczywistości zwężające się dno komory spowodowało, że zbiornik opierając się jednym rogiem o burtę, uległ w tym miejscu wgnieceniu. A po pewnym czasie wgniecenie popękało. Mogło pęknąć w zimie, kiedy plastik jest twardy? Może w serwisie dopchali na siłę, aby zbiornik był poziomy?

Cóż było robić. Na łódce pełno paliwa. Noc głucha. Zabrałem dzieci i poszliśmy przez jakieś krzaki i pola. Dobrzy ludzie z Mariny Ląd nam pomogli. Zabrali nas samochodem do Lądu. Pan Krzysztof przenocował w swoim domu, nakarmił. Nie wziął złamanego grosza. Jednak są dobrzy ludzie na tym świecie…

23.08.2018

Następnego dnia pojechałem autem do sklepu żeglarskiego, który okazał się być 20 km dalej i kupiłem przenośny zbiornik na paliwo. Zamontowałem go na łódce. Wybrałem 2 wiadra paliwa z zęzy przy pomocy szmaty i trochę ręcznej pompki (kilka godzin głową w dół, w oparach benzyny).

Warto tu zaznaczyć że właścicielka Mariny Ląd i jej pracownicy to wspaniali ludzie. Bardzo mi pomogli w tej trudnej sytuacji. Będąc samemu z trójką dzieci nie wszystko jest tylko fajną przygodą. Naprawdę nie było mi do śmiechu gdy opuszczałem łódkę gdzieś w krzakach w okolicy miejscowości Pietrzyków Kolonia w nocy.

Warto też dodać że na Marinie Ląd można dobrze zjeść. Są schludne toalety, woda w pobliżu kei, stacja paliw oddalona o około 1 km.

24.08.2018

Straciłem trochę serca do łódki po takich przygodach. Miałem dopłynąć za Poznań. Ze względu na smród paliwa dopłynąłem tylko do mariny w Nowym Mieście.

Żadne widoki krajobrazowe – z resztą bardzo ładne nie robiły już na mnie wrażenia. Zamek królewski w Pyzdrach też mnie nie zainteresował, choć pięknie wygląda z łódki. W Pyzdrach jest marina, ale nie przybijałem tam, więc nic nie powiem.

W marinie w Nowym Mieście (uwaga jest po lewej stronie rzeki, przed miastem) jest przestronnie i czysto. Wybudowane z ogromnym rozmachem. [Tylko po co. Przecież nikt nie pływa po rzekach…]

Cisza, spokój – niestety dla właścicieli podejrzewam. Restauracja akurat nie działała. Chyba był remont? Nowy właściciel, czy najemca wchodził?

Teren strzeżony i ogrodzony.

Nie podobał mi się slip. Jest za stromy. A gdy jest niska woda, to trochę za krótka lina od elektrycznej wyciągarki. Dzięki pomocnej obsłudze, można te trudności przezwyciężyć, tylko trzeba z wyprzedzeniem zgłosić chęć slipowania.

Zostawiłem łódkę i wróciłem do domu. Zły jak nie wiem na tę awarię i wyciek paliwa.

Poszedłem do serwisu, który mi tak pięknie zamontował zbiornik. Wzięli, zbiornik naprawili i … WSADZILI TAK SAMO JAK BYŁ. ZNOWU SIĘ OPIERA ROGIEM O BURTĘ!!!!!!!!

A przecież im wszystko powiedziałem, co było nie tak!!!!

Chyba zamach na moje życie chcą jednak skutecznie przeprowadzić.

No cóż chyba sam muszę ten zbiornik zamontować…

Jeszcze jedno. Od 2019 r zamykam możliwość wpisywania komentarzy do moich relacji. Wszystko przez rosyjskich spamerów. Tyle spamu szło na moją skrzynkę, że już dłużej tego nie ścierpię.

Na wszelkie pytania odnośnie moich relacji chętnie odpowiem przez formularz kontaktowy.

A hoj ze spamerami i a hoj z „fachowcami”

Krzysztof

Rejs Mikołaki – Warszawa 2017 (Pisa, Narew, Wisła)

Rejs Mikołaki – Warszawa 2017 (Pisa, Narew, Wisła)

Termin: 12 – 15.08.2017
Czas rejsu: 1szy dzień – 9h rejsu, 2 dzień – 12 h, 3 dzień – 12 h, czwarty dzień – 13h. Razem 46h rejsu – od tego czasu należałoby odliczyć około 7 godzin na postoje, co dawałoby około 40 h czystego płynięcia łodzią spacerową, nie wchodzącą w ślizg.
Trasa: Mikołajki, Jezioro Mikołajskie, Śniardwy, Jez. Seksty, Kanał Jegliński ze Śluzą Karwik, Pisz, Pisa, Narew, Zalew Zegrzyński, Kanał Żerański, Wisła – Port Czerniakowski w Warszawie
Jednostka: Onedin 650 + Yamaha high trust 25 km (1998 r). Zanurzenie 35 cm + śruba silnika zaburtowego.
Załoga: Krzysztof, Julka – l.11, Bartek – l. 9 Tomek – l. 4
Poziom Narwii na wodowskazie w Nowogrodzie około 70 cm, w Ostrołęce 80 cm.
Poziom Wisły na wodowskazie w Warszawie – 65 cm!
Spalanie: 66 l benzyny Mikołajki – Nieporęt (cały czas średnie/wysokie obroty silnika). Wydaje mi się, że połowę paliwa spaliliśmy od Mikołajek do Nowogrodu.

Co tu dużo mówić. Błąd popełniłem na początku. Wyczytałem z jakiejś relacji w internecie, że spływ z Pisza na Zegrze trwał 3 dni. Więc zaplanowałem 4 dni na trasę z Mikołajek do Warszawy. To było zdecydowanie za mało czasu. Posiadając łódź spacerową, gdzie nie jest możliwe przyspieszenie ponad 15 km/h, zresztą, z uwagi na niski poziom rzek, nie byłoby to rozsądne, musiałem przeznaczyć na rejs większą część każdego dnia. Bez sensu. Zamiast rozkoszować się słońcem i przyrodą, zażywać kąpieli w pięknych rzekach, zwiedzić skansen w Nowogrodzie, musiałem płynąć wiele godzin dziennie w huku silnika na wysokich obrotach. Trzymając stosunkowo wysokie obroty, spalałem znacznie więcej paliwa niż do tej pory na innych rejsach oraz niszczyłem śrubę silnika na kamieniach zdarzających się w Pisie i Narwi. A najgorsze jeszcze czekało na Wiśle…
Wydaje mi się, że optymalnym czasem do poświęcenia na tę trasę, to około 6 – 7 dni. Tak aby był to wypoczynek, prawdziwa przyjemność i zero pośpiechu.
A oto szczegółowa relacja z rejsu:

1 DZIEŃ – 12.08.2017
Mikołajki – Pisa (około 10 km za Piszem, czyli około słupka 71)
Start godz 9.25. Stop godz. 18.00.
Uwagi: tempo 10 km/h. 9.55 Przeczka (wejście na Śniardwy), 10.40 Czarci Ostrów, 11.10 Bramka Seksteńska, 13.08 Jez Roś, 13.30 Pisz, 16.00 – 18.00 Pisa.

Poprzedniego dnia zatankowaliśmy do pełna paliwo na Orlenie – stacji wodnej w Mikołajkach.
Ruszyliśmy z Jeziora Mikołajskiego na Śniardwy. Pogoda piękna, ale spieszyliśmy się, gdyż zapowiadano na popołudnie burze. Raczej nie miałem zamiaru zostać złapany przez burzę na Śniardwach.
Po wpłynięciu na Śniardwy bez kompasu, tak do końca nie wiedziałem dokąd precyzyjnie się skierować, znałem tylko ogólny kierunek. Ponieważ jednak szlak żeglowny szedł mniej więcej w naszym zamierzonym kierunku, więc popłynąłem po bojach, co okazało się strzałem w dziesiątkę, gdyż szlak ten biegł prosto na Seksty.
Na Sekstach krótka kąpiel, a następnie do Kanału Jeglińskiego i śluza Karwik. Śluza odnowiona, ruch znośny, bez długiego oczekiwania.
Po wpłynięciu na jez. Roś znów nie potrafiłem precyzyjnie określić kierunku wejścia na Pisę, ale ponieważ znów wytyczony szlak żeglowny szedł mniej więcej w zgodnym kierunku, obrałem tę drogę i po chwili znaleźliśmy się na Pisie.
Jeśli ktoś szuka mariny, to właśnie przed Piszem. W samym Piszu nie ma już nic, z wyjątkiem odnowionych, ale niszczejących już nabrzeży oraz drogiego, pustego pomostu przy jakimś hotelu.
W Piszu smaczny obiad, parę fotek miasta. Następnie, ponieważ zapowiadano burze, postanowiłem uszczelnić przednie okno, gdyż zauważyłem tam podczas poprzedniego deszczu drobne przecieki. (Dopiero po powrocie do domu, dowiedziałem się, że tego dnia były w Polsce nawałnice z ofiarami śmiertelnymi wśród dzieci oraz powalonymi ogromnymi połaciami lasów w okolicy Borów Tucholskich. Na szczęście na Mazury to nie doszło.)
Po drobnych pracach bosmańskich – w drogę. No i od razu problem. Wodorosty. Na odcinku od jez Roś, do kilku km za Piszem jest ich sporo (przynajmniej w sierpniu, może na wiosnę ich jeszcze by nie było). Śruba musi być podniesiona w górę, co spowalnia ruch statku i pogarsza manewrowość (na mojej łódce brak płetwy sterowej – sterowanie tylko poprzez obrót silnika). A przecież Pisa to same MEANDRY… No cóż, nieźle zakręcona rzeka. Niby na mapie niezbyt pokaźna, ale w rzeczywistości jej długość to 80 km.
Wodorosty i smród kanalizacji w Piszu trochę zniechęcają na początku wyprawy, ale potem na szczęście jest zdecydowanie lepiej.
Wodorosty są takie wredne, nitkowate, długie, kilkanaście cm pod powierzchnią wody, więc włażą w śrubę. Czasem tego nie widać wizualnie, ale czuć inną pracę silnika, inną wibrację silnika przenoszoną na pokład, gorszy ciąg i gorszą manewrowość. Inny staje się też warkocz wody za silnikiem.
Łatwo uczyć się na Pisie poruszania po rzece. Gdzie na zakolu są mielizny, a gdzie głębia. Jeśli ktoś się zagapi i nie weźmie zakrętu na czas, to też zwykle kończy się uderzeniem łódki w miękką trawę na brzegu. Aczkolwiek niektóre odcinki Pisy widać, że kiedyś były uregulowane wyłożeniem brzegów kamieniami. Wejście na mieliznę nie stanowi oczywiście najmniejszego problemu. Szybki wyskok do czystej wody, zepchnięcie łodzi i płyniemy dalej.
Nocleg przyjemny, na kotwicy na piaseczku, na płyciźnie – tak aby można było się dogodnie kąpać w rzece.

Galeria zdjęć rzeka Pisa- kliknij na zdjęcie aby powiększyć

Dzień 2
Pisa – czyli meandry
Start – godz 8.10 około słupka nr 71. Stop – godz. 20.30 blisko ujścia Pisy.
Uwagi: silnik uderzał o kamienie około 100m przed mostem w miejscowości Ptaki oraz w Miejscowości Dobry Las poniżej mostu.
Widać jak natura rzeźbi meandry rzeki. Jak meandry się pogłębiają, a następnie wytwarzają się skróty pomiędzy dwoma sąsiednimi zakolami rzeki. Czasem przez chwilę zastanawiałem się, którą drogę wybrać. Widać też starorzecza, na różnym etapie zarastania roślinnością. Cisza, spokój. Jakieś żałosne szczątki słupków z kilometrażem rzeki.
Generalnie Pisa jest piaszczysta, ale kamienie lub kłody oczywiście się zdarzają. Szczególnie w miejscowościach po drodze. Silnik, jeśli jest to możliwe, powinien być niezablokowany tzn. mieć możliwość odchylenia się do tyłu po uderzeniu w przeszkodę.
Mili gospodarze, od których wzięliśmy po drodze wodę, powiedzieli, że zdarzają się na Pisie nawet duże jachty. My po drodze z Pisza do Zegrza spotkaliśmy tylko jedną żaglówkę idącą z Zegrza na Mazury… oczywiście nie licząc drobnych łódek rybackich na Narwii.
Wydaje mi się, że z łodzią o zanurzeniu do 50 cm, nawet przy tym stosunkowo niskim stanie Pisy, rejs jakoś by poszedł. Oczywiście przy 50 cm byłoby dużo trudniej niż przy moich 35 cm.
Końcowy odcinek Pisy jest trochę bardziej zurbanizowany. Jakieś ośrodki kolonijne z dyskotekami…
Na Pisie nie liczymy oczywiście na żadną przystań wodną, restaurację czy bar lub stację benzynową w dogodnej odległości… To chyba bardzo dobrze z resztą. Dziki kapitalizm na przystaniach na Wielkich Jeziorach Mazurskich nie do końca mi odpowiada: opłata za postój, za wodę, za prąd (to jeszcze rozumiem), ale oddzielnie za każdorazowe skorzystanie z WC, prysznica… Nie można toalet i pryszniców zawrzeć w zbiorczej opłacie? Tak aby zwyczaj kierowców TIRów nie przeniósł się na przystanie Mazurskie. Kierowcy załatwiają swoje potrzeby na tylną ścianę stacji benzynowych, które mają płatne toalety… Sam nie wiem czy chwalić czy ganić…
Uwaga dla kajakarzy: Pisa jest bardzo łatwa dla spływu kajakowego. Bez przeszkód wodnych, no chyba że jakieś drzewo jednak się przewróci do koryta rzeki.

Galeria zdjęć – kliknij na zdjęcie aby powiększyć

Dzień 3
Narew od Wyszogrodu do Lubiela Nowego
Start – godz 8.00 Nowogród. Stop – godz. 20.00 Lubiel Nowy.
Uwagi: wejście na Pisę znajduje się około 200m powyżej mostu w Nowogrodzie, prawie naprzeciwko skansenu w Nowogrodzie.
Dogodne miejsce na obiad: Ostrołęka (dementuję opis krążący w sieci, że w hotelu przy przystani nie da się zjeść). Natomiast do najbliższego sklepu spożywczego jest około 1 km w jedną stronę.
Narew jest dużo szersza od Pisy. Zniknął problem ewentualnego nie wyrobienia się na zakręcie   
Oznakowanie tyczkami Narwi na odcinku od Pisy do Zegrza uważam też za dobre. Głębokość Narwi przy stanie 70 w Nowogrodzie i 80 w Ostrołęce jest wystarczająca dla łodzi o zanurzeniu 35 cm+silnik. Dla łodzi o zanurzeniu 50 cm spływ byłby miejscami bardzo trudny, ale chyba możliwy (zdarzają się miejsca, gdzie rzeka jest szersza i tam oczywiście są płycizny.)
Z braku czasu nie zwiedziliśmy skansenu w Nowogrodzie.
Pomiędzy kilometrem 168, a 159 w dwóch miejscach musiałem trochę bardziej postarać się, aby znaleźć głębszą wodę.
W Ostrołęce jest dogodne miejsce do postoju obok przystani WOPR. Jest tam też strzeżone kąpielisko i plaża miejska. Restauracja blisko (ani tania ani droga). Sklepy spożywcze raczej daleko (więc w wodę do picia lepiej zaopatrzyć się gdzie indziej, czyli przed rejsem – aby nie nosić ciężarów). Stacji benzynowej nie potrzebowałem, więc nie szukałem.
Na km 146 tuż poniżej starego mostu kolejowego poniżej Ostrołęki, po środku toru żeglownego znajdują się kamienie albo resztki jakiś konstrukcji. Nieźle przyłożyłem silnikiem…
Różan z powodu pośpiechu minąłem na pełnych obrotach.
Generalnie Narew jest piękna i w miarę czysta. Pełno wędkarzy wzdłuż brzegów, szczególnie w pobliżu większych miejscowości – długi weekend sierpniowy.
Na nocleg stanęliśmy tuż poniżej Lubiela Nowego na kotwicy na płyciźnie.
Tutaj rejs skończyli Julka i Bartek. Na dalszą trasę wyruszyłem z najmłodszym żeglarzem – Tomkiem.

Galeria zdjęć rzeka Narew- kliknij na zdjęcie aby powiększyć

Dzień 4
15.08.2017
Narew od Lubiela Nowego (około 97 km Narwi) – Zalew Zegrzyński – Kanał Żerański – Wisła – Port Czerniakowski w Warszawie.
Start godz.- 5.30. Stop – godz. 18.11.
Uwagi: nie pływajcie przy tym stanie po Wiśle (65 cm na wodowskazie w Warszawie), a już na pewno nie w okolicy rafy na Spójni.

Wstałem wcześnie rano, jak tylko słonko zaczęło wesoło świecić. Za Lubielem z każdym kilometrem głębokość rzeki stopniowo się poprawia. Wzdłuż brzegów coraz częściej widoczne wsie lub działkowiska. Ale nadal ładnie. Pułtusk (63 km Narwii) minęliśmy o godz 9.45. Prędkość utrzymywałem na poziomie około 12 km/h.
Po minięciu Pułtuska coraz więcej łodzi, żaglówek, skuterów wodnych. Coraz więcej łysych głów na szybkich łodziach, przepływających na pełnym gazie obok mniejszych jednostek.
Ale oczywiście Zegrze jest piękne. Bez dwóch zdań.
Godz. 11.50 most w Serocku i rzeka Bug.
Około południa nad zalewem przeleciały, jak co roku, śmigłowce wojskowe, samoloty transportowe oraz F16 – leciały na Warszawę – na paradę.
Godz. 13.10 stacja paliw w porcie w Nieporęcie – długo wyczekiwana. Dopłynąłem na oparach benzyny, i to tylko dzięki pomocy Pawła w Lubielu Nowym (10L paliwa – dziękuję!!!!). Czyli od Mikołajek do Nieporętu 66 L benzyny skotłowałem.
Po obiedzie, o godz. 14.10 wpłynąłem w Kanał Żerański.
Od Śluzy Żerań zaczęły się mrożące krew w żyłach przygody. Już w śluzie z niepokojem zauważyłem, że po spuszczeniu wody, z komory śluzy widać belkę wrót śluzy od strony Zegrza. Wypływając ze śluzy, zawadziłem dnem również o belkę wrót śluzy od strony Wisły. Za śluzą 100 m szlamu w kanale do Wisły. Do przejścia na pagaju. W gęsty szlam lepiej silnika nie opuszczać…
A na Wiśle rozpoczął się horror. Bardzo niski stan. Po przepłynięciu około 300 m Wisłą od śluzy w górę, natrafiłem na jakąś półkę kamienną w torze żeglownym, przebiegającym tam przy prawym brzegu Wisły, schowaną tuż pod wodą. Niestety moja łódka nie skacze jak pstrągi czy łososie, więc musiałem odrobinę bliżej środka rzeki poszukać jakiegoś przejścia. Udało się na szczęście.
Dalej była Spójnia i rafa kamienna. Przy niskim stanie Wisły jest ona bardzo trudna do pokonania płynąc pod prąd rzeki. Woda stłoczona tam na wąskim przesmyku przy lewym brzegu, osiąga tam straszną prędkość. Na maksymalnych obrotach silnika, w tempie bardzo powolnym, przepłynąłem tę gardziel. Mając małe dziecko na pokładzie zdecydowanie nie czułem się komfortowo. Gdybym tam trafił silnikiem na kamień przy takich obrotach, to chyba byłoby po silniku i to pomimo, że był on odblokowany.
Podobno kolega z klubu złamał tam sobie nogę burłacząc łódkę na linie pod prąd (miał za słaby silnik i nie dał rady przepłynąć tej gardzieli na silniku).
Tuż za tym przesmykiem od razu natrafiłem śrubą na kamienie, ale już na mniejszych obrotach.
Ktoś na żółto uzupełnił oznakowanie szlaku żeglownego w okolicach rafy (żółto pomalowane 5L plastikowe pojemniki na wodę – poniżej i powyżej rafy). Bardzo to ułatwiło płynięcie tak niską rzeką.
W Warszawie, po przejściu Spójni, do mostu Poniatowskiego jeszcze wiele razy uderzałem śrubą o kamienie lub coś innego. Niestety na stosunkowo wysokich obrotach, gdyż tylko na wysokich obrotach można płynąć pod prąd Wisły. Po dopłynięciu do portu, śruba przedstawiała już widok opłakany. Po prostu ogryzek. A jeszcze 4 dni temu była piękna, nowa…

Galeria zdjęć – kliknij na zdjęcie aby powiększyć

Wnioski z rejsu?
1. Dobrze zaplanować trasę, aby się nie spieszyć.
2. Przy stanie Wisły około 60 cm w Warszawie, jeśli się danego odcinka Wisły nie zna doskonale (tzn. każdy kamień z osobna), to lepiej nie pływać na silniku.
Pomimo złego rozplanowania rejsu, to jednak miał on aspekty również pozytywne:
Pomimo pośpiechu, piękno Mazur, Pisy i Narwii mile połaskotało nasze serca.
Dzieciom też się podobało  (rejs, krótkie kąpiele).
Dałem radę na niskiej Pisie i Narwi oraz na bardzo niskiej Wiśle 

Jeśli ktoś z Czytelników nabrał ochoty do żeglowania po rzekach, to jedna podpowiedź: nie kupować łódki o zanurzeniu większym niż 35 cm!

To co? Za rok może w końcu Wielka Pętla Wielkopolski?

PS
Ponieważ otrzymałem kilka zapytań co do żeglugi na Wiśle to podpowiadam z własnego doświadczenia (nie jestem ekspertem):
1. Zawsze zabierz ze sobą zapasową śrubę oraz ewentualny bezpiecznik w silniku, który jako pierwszy ulega uszkodzeniu przy uderzeniu śrubą w przeszkodę.
2. Zdecydowanie odradzam rejs na odcinku warszawskim przy stanie dolnym niskim Wisły. Myślę, że taki rejs jest wykonalny, ale szkoda łódki i silnika. Stan górny niski jest o.k. Oczywiście myślę tu o jednostkach o zanurzeniu 35cm + silnik. Pychówka z wprawną załogą zawsze przejdzie. (Pozdrawiam miłośników pychówek z Portu Czerniakowskiego :)
3. Jeśli nie znasz danego odcinka, zawsze zachowuj prędkość minimalną.
4. Prawie zawsze żeglując po rzece w coś uderzysz dnem lub silnikiem. Przy stanie dolnym niskim te uderzenia będą dużo częstsze niż przy wysokim dolnym.
5. Trzymaj silnik w pozycji odblokowanej jeśli to możliwe – tzn. aby podczas uderzenia w przeszkodę stopa silnika mogła się odchylić do tyłu.
6. Planuj rejs na wiosnę lub początek lata, kiedy Wisła (lub inne rzeki) zwykle jest wyższa.
7. Jeśli planujesz zakup łodzi, to każdy cm zanurzenia ma znaczenie. Moje 35 cm + śruba jest o.k. Przy zanurzeniu łodzi 50 cm pływanie dzikimi rzekami po nieznanych akwenach będzie po prostu bardzo trudne i wymagające. Może wręcz niemożliwe przez dużą część roku ???
8. Szybko sam nauczysz się czytać wodę… i przewidywać.
9. Dzikie rzeki są piękne    Warto pływać.

Rejs Wisłą Warszawa – Płock 2017

Czyli jak pływać łodzią motorową po dzikiej rzece przy niskim stanie wody.

Termin: 15 – 18.06.2017
Trasa: Port Czerniakowski, Warszawa – Klub Morka, Płock.
Jednostka: Onedin 650 + Yamaha high trust 25 km (1998 r.)
Załoga: Krzysztof, Julka l.11, Bartek l. 9 Tomek l. 4
Poziom Wisły na wodowskazie w Warszawie 102 cm
Spalanie: około 25 – 30 l benzyny na całą trasę (cały czas tempo spacerowe)

Problemem i wyzwaniem był niski poziom Wisły (czyli normalny poziom na Wiśle). W Warszawie oczywiście oznakowanie szlaku żeglownego jest dobre. Niestety za granicami Warszawy (po zostawieniu obok Śluzy Żerań) oznakowanie się skończyło. Byłem wściekły, ale przede wszystkim zestresowany. Nawigacja przy niskim stanie Wisły, na nieznanych odcinkach rzeki, naprawdę jest wyzwaniem.

15.06.2017

W Boże Ciało ruszyliśmy z Portu Czerniakowskiego o godz 16.20. Około godz 19.00 znaleźliśmy się przed mostem w Kazuniu. Tutaj pozostaliśmy na pierwszy nocleg. Byłem bliski decyzji o zakończeniu rejsu. Sam z trójką dzieci, na nieoznakowanej niskiej wodzie. Cały czas wytężona uwaga aby szukać głębokiej wody. Wisła stosunkowo szeroka. Archipelag Wysp Kiełpińskich. Labirynt dróg wodnych…

Bardzo pomocne były mapy satelitarne google. Raz pytałem się też miejscowego rybaka na pontonie, którędy płynąć. O dziwo na odcinku do mostu w Kazuniu tylko raz szorowaliśmy dnem o mieliznę.

Miejsce na nocleg na kilkaset metrów przed mostem w Kazuniu przy prawym brzegu może nie było piękne, ale dalej nie chciałem płynąć. Rozważałem powrót lub szukanie przystani na Bugonarwi. Jednak dzieci podniosły mnie na duchu, twierdząc że trzeba płynąć dalej. A więc popłynęliśmy.

Galeria – kliknij na zdjęcie aby powiększyć

16.06.2017

Ruszyliśmy około godz. 8 rano. Początkowo nadal brak oznakowania. Za mostem na krajowej 7 w Nowym Dworze jest mnóstwo ostróg, które na niskiej wodzie na szczęście były dobrze widoczne. Tutaj też pamiętałem z poprzedniego rejsu, aby wyspę za mostem wziąć ze swojej lewej strony. A tu nagle…. Pojawiło się znowu oznakowanie toru żeglownego. Bardzo dalekie do doskonałości i dokładności, ale jednak było i bardzo pomagało. Dobra lornetka jest niezbędna, aby wypatrzyć baaardzo oddalone kolejne boje.

Tu warto skrytykować boje na odcinku Warszawskim. Beznadziejne. Na wysokiej, bystrej wodzie zauważyłem, że strasznie tańczą i chyba muszą się często zrywać lub przesuwać. Na niskiej wodzie zachowują się normalnie.
Część pionowa nowych bojek (wystająca nad wodą) jest bardzo cienka. Trudno te boje dostrzec z oddali, a jeszcze trudniej odróżnić prawą od lewej tzn. stożek od walca. Dużo lepiej widać tradycyjne boje, gdyż są zdecydowanie grubsze. Z oddali kolor z różnych względów nie jest dobrze widoczny (blaknięcie, ubrudzenie mułem, odblaski w przypadku słonecznego dnia, gorsze rozpoznawanie kolorów przez oko ludzkie w porze zmierzchowej). Jeżeli boja jest mała, to jej kształt z oddali jest nie do odszyfrowania. A nadmieniam, że wzrok mam doskonały i lornetkę też możliwą. (Jeśli ktoś nie wie, to przypominam: stożki zielone po lewej stronie, walce czerwone po prawej stronie toru żeglownego).

A więc apel do RZGW Warszawa – nie kupujcie nigdy więcej tych nowych, beznadziejnych boi.

Płyniemy więc szczęśliwi dalej, gdyż zostawiliśmy za sobą beznadziejne boje na odcinku warszawskim oraz obszar bez bojek bezpośrednio za Warszawą. Raz trochę szorowaliśmy silnikiem o piasek. Raz musiałem wyskakiwać do wody i ciągnąć łódkę z powrotem pod prąd szukając głębszej wody.

Tego nauczyłem się podczas poprzedniego rejsu Wisłą. Jeżeli silnik zaczyna mi szorować o dno, natychmiast go wyłączam. Absolutnie nie próbuję na siłę na silniku płynąć dalej. Przyglądam się wodzie. Jeżeli widzę, że do końca przemiału jest bardzo blisko, to po prostu podnoszę silnik i czekam, aż woda sama przepchnie mnie przez wypłycenie. Jeżeli widzę, że nie ma szans, to szybko wskakuję do wody i ciągnę łódkę pod prąd w kierunku głębszej wody i upatrzonego domniemanego, nowego przejścia. Czasami, jeśli widzę, że krawędź przykosy jest naprawdę blisko, do delikatnie próbuję przepchnąć łódkę z prądem, ale trzymając się drabinki metalowej na łódce, gdyż jestem świadomy, że na końcu przemiału zawsze, natychmiast jest stroma ściana i głębia (a krawędź przemiału może być określana jako „ruchome piaski” co to chłopa z koniem i wozem wciągały przez wieki…)

Chodzenie po rzece

Jeszcze jedna uwaga. Nie wiem dlaczego tego nas w szkołach nie uczą: PO RZECE CHODZIMY W MIARĘ BEZPIECZNIE POD PRĄD. SPACER Z PRĄDEM RZEKI JEST NIEBEZPIECZNY.

(Idąc pod prąd, jeśli jesteśmy na przemiale, to powoli wchodzimy na coraz głębszą wodę. Jeżeli nagle byśmy natrafili na głębię, to prąd wody zniesie nas z powrotem na płytszą wodę. Idąc z prądem rzeki, przemiał staje się coraz płytszy, ale kończy się zawsze pionową ścianą, za którą jest głębia. Prąd rzeki zniesie nas dalej na głęboką wodę i jeśli ktoś nie potrafi pływać to po prostu utonie.)

Będąc więc na dzikim kąpielisku na dzikiej rzece zawsze pamiętaj o powyższej zasadzie. Reasumując: jeśli słabo pływasz, nie znasz dzikiego kąpieliska, a chcesz je poznać, aby potem bezpieczniej zażywać kąpieli, to poznawaj dno idąc pod prąd rzeki.

Echosonda

Kolejny problem to echosonda. Nie wiem dlaczego, ale działała tylko tam gdzie było głęboko (powyżej 1,5 metra). Jeśli było płyciej, to absolutnie nie działała. Dwa lata temu działała sprawniej. Może tym razem coś się przestawiło w elektronice? Może powierzchowna nagrzana warstwa wody wywoływała zakłócenia?

Tym razem sonda nie była bardzo pomocna. Z resztą drogę którędy się płynie, na dzikiej rzece, trzeba wybrać z dużym wyprzedzeniem.

Sonda była pomocna o tyle, że jeśli było głęboko (i to potwierdzała sonda), to wtedy pozwalałem sobie trochę zwiększyć obroty silnika.

Silnik

Oczywiście silnik cały czas był NIEzablokowany. Swobodnie zwisał i mógł się odchylić do tyłu przy uderzeniu w przeszkodę lub przy wpłynięciu na płyciznę. Myślę że uratowało mnie to w tym rejsie co najmniej raz – już w Warszawie uderzyłem, pozostając w obrębie toru wodnego, o jakąś podwodną twardą przeszkodę (pal? kamień? szczątki mostu?).

Problemem, jeśli silnik jest niezablokowany, pozostaje ewentualna nagła potrzeba włączenia biegu wstecznego. Jest to niemożliwe, gdyż silnik odchyla się wtedy do tyłu i nie ciągnie… Ale ryzyko związane z brakiem możliwości włączenia natychmiast biegu wstecznego jest dużo mniejsze, niż ryzyko uderzenia w podwodną przeszkodę na dzikiej rzece, na której znajdują się marne resztki urządzeń hydrotechnicznych.

Galeria – kliknij na zdjęcie aby powiększyć

Jagiełło i most pontonowy

Zostawmy te szczegóły żeglowania po dzikiej rzece. Spójrzmy na brzegi. Właśnie mijamy Wychódźc. Patrzę na brzegi i widzę, że Wisła w tym miejscu jest wyjątkowo wąska. Przez chwilę się zastanowiłem, czy to tu Jagiełło nie przeprawiał się w drodze na Grunwald. Przecież pod Czerwińskiem Wisła jest dość szeroka…

Traf chciał, że tydzień po rejsie spotkałem sołtysa z Wychódźca. Potwierdził to przypuszczenie. Podobno istnieją jakieś dokumenty, mówiące, że to właśnie tu postawiono, spławiony w wielkiej tajemnicy z Puszczy Kozienickiej, most pontonowy.

Czerwińsk

Jak zwykle zatrzymaliśmy się tu na obiad. Od rzeki, niestety należy przejść spory kawałek, do zajazdu przy szosie Płock – Warszawa. Tu z przykrością muszę nadmienić, że w drodze powrotnej przed Czerwińskiem, dostałem mandat za przekroczenie prędkości. Policjanci stali w dobrym miejscu – tam gdzie łatwo o przekroczenie. Natomiast z pewnością nie było to miejsce, gdzie możliwa jest duża ilość wypadków… Biję się w piersi za przekroczenie prędkości samochodem, ale do kroćset niech oni pilnują miejsc niebezpiecznych, a nie szczerego pola, przed którym jest znak terenu zabudowanego!

Ale wróćmy do Wisły. Chyba jest bezpieczniejsza niż jazda szosą Warszawa – Płońsk. Koniecznie trzeba zwiedzić klasztor w Czerwińsku. Bardzo stary. Piękny. Podobno Jagiełło wracając z Grunwaldu, zostawił tutaj jako wotum, swój hełm bojowy…

Z klasztoru przepiękny widok na dolinę Wisły. A z Wisły na klasztor na wzgórzu.

Galeria – kliknij na zdjęcie aby powiększyć

Wyszogród

Śladu nie ma po najdłuższym moście drewnianym w Europie. Jego resztki poszły już parę lat temu z prądem Wisły… Wyszogrodu nie zwiedzaliśmy.

Za Wyszogrodem znowu szeroka, dzika Wisła. Trudna w nawigacji. Ale im bliżej Płocka, oznakowanie szlaku coraz lepsze.

Pogoda piękna. Stanęliśmy na nocleg gdzieś w pobliżu Świniar. (To chyba tu w 2010 r – przerwało wał przeciwpowodziowy.)

Nocleg był obok małej, przybrzeżnej wysepki ze stadem byczków. Bardzo im się nasza Blue Angel podobała.

Nam z kolei podobał się orzeł. Przeleciał nad naszą łódką i wylądował na innej wyspie. Coś zabrał jakimś szarym, sporym ptakom i zjadł. One trochę próbowały walczyć. Wyskubywały mu piórka z … tylnej części ciała. Ale on sobie nic z tego nie robił. Piękny czerwony zachód słońca…

Galeria – kliknij na zdjęcie aby powiększyć

17.06.2017

… więc o poranku zbiera się na deszcz. Po śniadaniu przepłynęliśmy kilometr, ale widząc potężną czarną chmurę, dobiliśmy do brzegu. I dobrze. Wichura, silny deszcz. A potem cały dzień na przemian słońce i deszcz.

Staliśmy przy pięknej, dzikiej, piaszczystej wyspie. Zjedliśmy całe zapasy jedzenia. Cisza, spokój, piękna przyroda…

To miłe nic nie robić czasem…

Galeria – kliknij na zdjęcie aby powiększyć

18.06.2017

Pobudka. Skromne śniadanie. Wyruszamy do Płocka. Tylko 2 godziny drogi. Szlak wodny doskonale oznakowany. Większy nieco ruch na rzece.

Płock

Tradycyjnie zawijamy do przystani Morka pod starówką. Msza w katedrze. Kaplica z grobami królewskimi jest restaurowana w tym roku. Muzeum diecezjalne niestety zamknięte. Znowu nie obejrzymy koron królewskich. Lody na mieście i pizza w żaden sposób mi tego nie wynagrodzą. Dobrze że chociaż dzieci zadowolone :)

Muzeum diecezjalne w Płocku obejrzałem 4 tygodnie po rejsie, gdy wpadłem do Płocka poprawić cumy na Blue Angel.

Bardzo ciekawe eksponaty. Ja przyjechałem tam w zasadzie specjalnie, aby obejrzeć koronę królewską. Niestety korona prezentowana w muzeum była koroną księcia Konrada Mazowieckiego. Oryginalnie pochodzi z Węgier i należała do jednej z córek któregoś z królów Węgier. Nie wiadomo jak znalazła się w rękach Konrada Mazowieckiego. Królowie polscy jej nie nosili… :(

Ale są inne ciekawe eksponaty: Biblia Płocka z XI w., popiersie Kazimierza Wielkiego (jeden z dwóch przyżyciowych portretów naszego króla), szczerozłoty kielich…

Z żeglarskim pozdrowieniem

Krzysiek, Julka, Bartek, Tomek

 

Galeria – kliknij na zdjęcie aby powiększyć

Rejs łodzią motorową: Wisła, Żuławy, Kanał Elbląski, Pojezierze Iławskie 2015 r.

Całą trasę podzieliłem na etapy. Dzięki temu miałem zajęcie na całe wakacje. Na wiosnę wykorzystywałem długie weekendy, w lecie również przedłużone weekendy lub fragmenty urlopu. Niektóre odcinki trasy płynąłem osobiście. Inne odcinki pokonywała moja rodzina. W ten sposób łódka została dobrze wykorzystana i nie stała bezczynnie tygodniami.

ETAP I

Wisła: Warszawa – Płock

Start:  Port Czerniakowski, Warszawa (506,7 km) – 30.04.2015
Zakończenie rejsu:  Płock, Klub Morka – 02.05.2015
Dane: Około 120 km, około 25 l paliwa, średnia prędkość około 10 km/h
Stan wody: górna niska w Warszawie (około 160 cm )
Jednostka: spacerowa, płaskodenna łódź motorowa Onedin 650 + Yamaha high trust 25 km
Załoga: Krzysztof, Julka l.9, Bartek l. 7, Agnieszka l. 16

Przy niskim stanie wody rejs wyglądał zupełnie inaczej niż dwa lata temu przy stanie wysokim – prawie alarmowym.

Po prostu było znacznie trudniej. Oznaczenie nawigacyjne było rozstawione tylko na części trasy z Warszawy do Płocka. Niezależnie od oznakowania rzeki, trzeba było zachowywać cały czas czujność. Brak czujności skutkował natychmiast wejściem na mieliznę.

Na szczęście był to “normalny” niski stan Wisły. Parę miesięcy później  w sierpniu i wrześniu padły rekordy niskiego stanu w Warszawie (o ile dobrze pamiętam 42 cm).

Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu płynęliśmy w tempie kajaków !!!

Oczywiście moim celem nie było szybkie płynięcie. Trzymałem cały czas wolne obroty silnika. Na prostych odcinkach płynęliśmy zdecydowanie szybciej niż kajaki. Natomiast sumarycznie wychodziło na jedno. Starałem się  utrzymywać prędkość około 14 km/h. Średnia prędkość ruchu całego odcinka z Warszawy do Płocka (czyli nie licząc postojów np. na obiad, nocleg, natomiast wliczając czas stracony na przemiałach) wyniosła około 10km/h.

Przyczyna jest jedna: nawet łódką o zanurzeniu 35 cm, przy stanie niskim Wisły,  trzeba cały czas szukać głębokiej wody tzn:

  1. trzymać się szlaku
  2. kluczyć razem z torem wodnym
  3. czasem zejść z mielizny i cofnąć się sporo pod prąd rzeki
  4. gdy woda jest płytka, płynąć bardzo powoli

Spływ kajakiem jest łatwiejszy. Kajak prawie wszędzie przejdzie, a jeśli gdzieś nawet staniemy, to łatwo go przepchnąć dalej.

Przez 2 dni rejsu poza odcinkiem Warszawskim (dobrze oznaczonym) czterokrotnie lądowaliśmy na mieliźnie. Szybko uczyłem się na błędach. Za pierwszym razem próbowałem pokonać mieliznę na siłę. Oczywiście taka próba jest zazwyczaj skazana na niepowodzenie i dodatkowo może się dla silnika źle skończyć.

Tak właśnie było z próbą płynięcia dalej na pierwszej mieliźnie (lub bardziej fachowo w tym przypadku – to był przemiał), a następnie z próbą wypłynięcia na wstecznym – skończyło się utratą chłodzenia w silniku i … niczym więcej.

Silnik dało się ku mojemu szczęściu bardzo łatwo naprawić. Drobny żiwrek zatkał kontrolny otworek wylotowy wody chłodzącej silnik. Zdjąłem gumowy wężyk z końcówki, końcówkę przepchałem drucikiem i… naprawione.

Z łódką sprawa była też prosta. Trzeba wyskoczyć do wody. Poholować łódkę trochę pod prąd, na głębszą wodę (brodzenie w wodzie pod prąd rzeki jest stosunkowo bezpieczne), dopiero włączyć silnik i szukać innego przejścia. Pomimo że moja łódka waży 1500 kg, nie sprawiało to najmniejszej trudności. Tylko pierwszym razem miałem problemy, gdy trochę głębiej wpłynąłem na mieliznę. Myślę że decyzja o wyjściu do wody musi zostać podjęta dość szybko.  Im dłużej marudzimy  na mieliźnie tym trudniej wycofać łódkę.

Generalnie nauczyłem się że “czytanie wody” to nie tylko obserwacja powierzchni rzeki, dostrzeganie płycizn, rozpoznawanie głównego nurtu. “Czytanie wody” to również rozumienie jak płynie woda i co najważniejsze  PRZEWIDYWANIE jak ona może płynąć.  Trzeba zawczasu  wyczuć którędy może kierować się główny nurt rzeki i tam kierować łódkę. Czyli oprócz obserwacji powierzchni wody, zwracamy uwagę na wyspy,  linię brzegową, szerokość rzeki w danym miejscu, budowle hydrologiczne… Następnie trzeba wyobrazić sobie rzekę jako bezwładną masę wody, która spływa w dół po równi pochyłej. A równia nie jest równią, tylko zbiorem przeszkód na tej równi, które kierują nurt rzeki w róże strony.  Jeśli coś staje na przeszkodzie wody, to ona będzie w tym czymś drążyć. A więc przed przeszkodą może być głębiej (np.  wklęsły brzeg rzeki,  jedna ze stron wyspy. .. ) Trzeba dedukować patrząc na ukształtowanie terenu i .. w obecnych czasach na zdjęcia satelitarne google.

Czytanie wody nie byłoby takie trudne, gdyby nie wiatr,  fale, deszcz, wysoki stopień zanieczyszczenia wody… Gdyby nie powyższe czynniki myślę że każdy by widział z daleka przykosę, główny nurt, warkocze na głębokiej, szybko płynącej wodzie i tp

Tak, locja na dzikiej rzece to jest prawdziwe wyzwanie.

Jeszcze uwaga co do silnika.  Mój silnik zaburtowy trzymałem zawsze w pozycji odblokowanej. Czyli mogłem płynąć do przodu, ale przy próbie wrzucenia biegu wstecznego, silnik podniósłby się do góry i nie mógłbym np szybko wycofać się przed przeszkodą. Odniosłem z tego kilka razy korzyść podczas uderzeń o schowane pod wodą przeszkody. Raz była to schowana tuż pod wodą ostroga kamienna,  innym razem pień drzewa, a trzecim razem nie wiem co. Łódka przechodziła, natomiast uderzałem silnikiem. Silnik podnosił się (stopa silnika odchylała się ) przy uderzeniu i silnik nie odnosił większego uszczerbku.  Należy pamiętać też że płynąłem powoli i na niskich obrotach.

GALERIA – aby włączyć tryb galerii należy kliknąć na fotkę.

ETAP II

Wisła: Płock – Grudziądz
Załoga: Krzysztof, Julka l.9, Bartek l. 7, Staś l. 15
Termin: 03.06.2015 – 07.06.2015

Na Zalewie Włocławskim wiało stosunkowo mocno pierwszego dnia rejsu. (Zdecydowaliśmy się na opuszczenie wieczorem klubu Morka, gdyż w pobliżu szykowały się 2 dyskoteki). Fala na szczęście nie była duża i daliśmy radę dopłynąć do Klubu Petrochemii. Tam spokojny nocleg i dalej w drogę.

Śluzę na zaporze we Włocławku trzeba było objechać wkoło lądem – ze względu na jej remont. Pomocny okazał się właściciel przystani w Dobiegniewie.

Ze względu na stosunkowo wysoką wodę, rejs przebiegał bez żadnych przeszkód.

A po drodze ile ciekawych miast!!!

Tym razem zajrzeliśmy do:

  • Nowiutkiej, zadaszonej mariny we Włocławku. Wygląda imponująco. Dużo spacerowiczów. Gorzej z możliwością zjedzenia czegoś prawdziwie obiadowego.
  • Bobrowniki – ruiny zamku. I historia bitwy naszej Flotylli Wiślanej (flotylla to chyba zbyt dużo powiedziane) z wojskami sowieckimi w 1920r. Sami doczytajcie co się działo:) Warto wiedzieć jak nasi bronili przeprawy przez Wisłę.
  • Nieszawa – piękny prom bocznokołowy
  • Toruń – przystań AZS jest odnowiona. Woda i prąd na kei. Trochę dalej przy Bulwarze Filadelfijskim na barce na Wiśle bardzo smaczna pizza.
  • Chełmno – polskie Carcasone. Prawie nie tknięte średniowieczne miasto!!! Coś zachwycającego!!! Ale jakim cudem to się ostało przed sowietami i szwedami?!  Niemcy również wyjątkowo nie zniszczyli – gdyż oni zakładali tu uniwersytet.
  • Zamek z krzywą wieżą w Świeciu. Można dopłynąć pod same mury rzeką Wdą!!!  Na tym odcinku była ona kiedyś uregulowana. Po drodze można podziwiać wrak ogromnej barki rzecznej. Jak ona tu wpłynęła?!
  • Piękny Grudziądz. Szczególnie wspaniale prezentują się spichlerze od strony wody. No i oczywiście nowiutka marina. Bardzo ładna. Nawet z pokojami gościnnymi. Ale w związku z tym że marina ładna, to ceny brzydkie.

 

Galeria – aby włączyć tryb galerii należy kliknąć na fotkę.

Etap III

Wisła: Grudziądz – Biała Góra
Termin: 29.06.2015
Dystans: 55 km, czas- niecałe 5h, średnia prędkość około 11km/h
Załoga: Krzysztof, Lech

Na wodowskazie w Grudziądzu 205 cm (górna niska)

Przy tym stanie wody dało się w zasadzie płynąć prawie cały czas wzdłuż jednego brzegu. Nie słuchałem się oznaczenia brzegowego. (oznaczenie brzegowe, w miejsce dotychczasowych boi, pojawiło się, o ile dobrze pamiętam, jeszcze podczas uprzedniego etapu gdzieś za Bydgoszczą).  Ale po 2 godzinach rejsu wpłynąłem na taką mieliznę, że musiałem się dobre 400 m cofać w górę rzeki, aby wydostać się na głębsza wodę. Może by dało się jakoś przejść na wprost,  ale nauczony doświadczeniem nie próbowałem na siłę i za wszelką cenę szukać przejścia.

Wypłynąłem za inną łódka z Grudziądza,  która wiernie trzymała się wytyczonego szlaku żeglownego, i dogoniłem ją skracając drogę. Jednak potem na mieliźnie dużo czasu straciłem. Wyszło więc na jedno.  Myślę że na niskiej wodzie stanowczo trzeba trzymać się wytyczonego szlaku. Na średniej pewnie opłacało by się jednak skracać drogę i nie przechodzić bez przerwy z jednego brzegu do drugiego.

Oczywiście płynięcie środkiem Wisły na tym odcinku jest wykluczone. Środek rzeki jest tam konsekwentnie najpłytszy. Piszę to wszystko z perspektywy łodzi spacerowej, o wadze 1500kg , 35 cm zanurzenia+silnik.  Ciężko ją potem wypychać pod prąd.

Ponieważ zależało nam na czasie, nic po drodze nie zwiedzaliśmy. A więc Nowe, Gniew  i Kwidzyn muszą znowu poczekać do następnego spływu. Poprzestaliśmy na podziwianiu rzeki, krajobrazu i… filarów pozostałych po moście w Opaleniach.

Historia tego mostu jest nieźle pokręcona, tak jak i losy Polski kształtowane przez sąsiadujące mocarstwa. Most wybudowali Niemcy przed I wojną światową. W trakcie I wojny zyskał wiele na znaczeniu. Miał służyć do szybkiego przerzutu wojsk. Po 1 wojnie most został przecięty granicą polsko-niemiecką. Po paru latach most całkowicie znalazł się w granicach Polski. Ponieważ dla Polski był całkowicie niepotrzebny (a wręcz stanowił zagrożenie) zdemontowano go. Służy do dziś w Toruniu i w Koninie. Oba mosty noszą imię marszałka Piłsudskiego.

W czasie II wojny Niemcy odbudowali most jako drewniany. Znów nie nacieszyli się nim zbyt długo. Po wojnie most ponownie zyskał na znaczeniu militarnym. Miał służyć do szybkiego przerzutu wojsk. Oczywiście tym razem sowieckich na zachód.

ETAP IV

Biała Góra – Elbląg (30.06.2015)
Załoga: Lech, Janina, Asia

Nie płynąłem. Nie będę więc szczegółowo opisywać. Zajęło to jeden dzień. Trochę za szybko! Trzeba mieć czas na rozkoszowanie się tak ciekawą i piękną okolicą (np. Malbork). Na tym odcinku znajduje się około 5 śluz. Są one czynne w sezonie w zasadzie do wieczora. Co ciekawe poziom wody na Nogacie był wyższy niż na Wiśle. No cóż – rekordowa susza w Polsce. Oby jak najmniej takich rekordów. Nogat w przeciwieństwie do Wisły był całkowicie żeglowny i trzymał odpowiednią głębokość tranzytową.

ETAP V

Elbląg – Kanał Elbląski – Ostróda
Załoga: Lech, Janina

ETAP VI

Ostróda – Jeziorak
Załoga
: Lech, Janina

ETAP VII

Jeziorak – Elbląg
Załoga
: Krzysztof, Julka, Bartek, Zosia
Termin: 08.2015

W Iławie jest stacja benzynowa dla wodniaków. Nie zdążyliśmy zatankować, ponieważ zapadał już wieczór. Trzeba było jechać samochodem do pobliskiej stacji benzynowej.

Jeziorak jest przepiękny. Trochę nam przeszkadzali łysi w dużych motorówkach lub na skuterach. No ale trudno. Tacy też coś muszą robić…

Na Jezioraku spędziliśmy dwie noce. Przy różnych wyspach. Bardzo przyjemnie. Tym bardziej że były – jak to tego lata – upały, więc i woda ciepła.

Następnie skierowaliśmy się do Kanału Iławskiego. Tam już tak przyjemnie nie było. Zaraz przy Jezioraku był on strasznie zarośnięty. Bałem się że tak będzie wyglądała cała podróż do Miłomłyna. Wodorosty ciągle owijały się wokół śruby. Ale po około 200 m wypłynęliśmy z tego bagna. Dalej takich przeszkód nie było. Kanał był dość płytki – nawet on był dotknięty przez straszliwą suszę tego lata. Widać było po brzegach, że brakuje około 40 cm wody do stanu zwykłego.

Po około 2-3 godzinach dopłynęliśmy do Miłomłyna. Skrzyżowanie dróg wodnych dobrze oznakowane. W Miłomłynie można zjeść tuż przy kei. Zakupy we wszelkich sklepach też możliwe i wygodne.

Z Miłomłyna skierowaliśmy się Kanałem Elbląskim w kierunku pochylni i Elbląga. Kanał jest otoczony dziką, piekną przyrodą. Okresowo roztaczają się też piękne widoki.

Szczególnie piękne jest Jezioro Ruda Woda.

Pochylnie – to prawdziwy cud techniki. Działają bez prądu lub nawet urządzeń parowych. Na ogromne wózki kolejowe, napływają nawet statki żeglugi Elbląskiej. Zwykłe motorówki kabinowe- mieszczą się nawet trzy na jednym wózku.

Zapłacić można od razu za wszystkie pochylnie. Czas potrzebny na pokonanie wszystkich pochylni to około 3 godziny (nie musieliśmy czekać w kolejce do żadnej pochylni).

Do obsługi potrzebne są raczej dwie osoby, aczkolwiek jedna sprawna osoba też da sobie radę. Jedna osoba pozostaje na łódce, druga stoi na pomoście i luzuje lub wybiera liny, gdy łódka osiada na dnie wagonika (lub podnosi się z wagonika). Liny powinny być dwie (przód i tył) i powinny mieć kilka metrów długości.

Pomimo katastrofalnej suszy i rekordów niskiego stanu wód w Polsce, kanał Elbląski był całkowicie spławny dla jednostek turystycznych. Natomiast statki żeglugi Elbląskiej, startując z Elbląga, przepływały przez wszystkie pochylnie i zaraz zawracały, nie kierując się dalej do Ostródy.

Przed Elblągiem rozciąga się Jezioro Drużno. Mocno zarośnięte. Raj dla wszelkiego ptactwa wodnego. Szlak żeglowny przez jezioro pozostaje na szczęście oczyszczony z roślin wodnych.

Na dogodny nocleg na tym jeziorze raczej nie ma co liczyć.

Podróż zakończyliśmy w Elblągu. Warto wiedzieć że w Jacht Klubie w Elblągu jest dźwig do wyciągania jachtów, natomiast brak slipu. W harcerskim klubie Bryza jest zwykły slip, natomiast nie ma dźwigu.

Bardziej wtajemniczeni cumują w mniejszych klubach np. Fala, gdzie ceny są korzystniejsze.

Pomiędzy miejskimi mostami w centrum Elbląga, trochę po zachodniej stronie toru wodnego, tuż pod powierzchnią wody jest jakaś stalowa konstrukcja. Co skutkowało nadłamaniem łopatki śruby… (wyjątkowo silnik był w pozycji zablokowanej, ze względu na lepszą manewrowość w okolicach mostów). Ten fakt utwierdził mnie w przekonaniu, że jednak po naszych rzekach i kanałach zdecydowanie lepiej pływać z silnikiem niezablokowanym (możliwość odchylenia silnika przy uderzeniu w przeszkodę).

Galeria – Jeziorak – aby włączyć tryb galerii należy kliknąć na fotkę.

Galeria Kanał Elbląski – aby włączyć tryb galerii należy kliknąć na fotkę

Galeria z pochylni. Zdjęcia nie oddadzą tego co widać w naturze. Wszystko napędzane wodą. Bez elektryczności, węgla lub innych paliw.

ETAP VII

Elbląg – Sztutowo (2 km do Bałtyku!) – Elbląg (Kanał Jagielloński – Nogat – Szkarpawa – Wisła Królewiecka)
Załoga: Lech, Janina
Czas rejsu w jedną stronę – około 5 godzin.

Podsumowanie wszystkich etapów  rejsu

Coś wspaniałego. Dla całej rodziny. Od najmłodszych, do najstarszych. Spływ Wisłą, rejsy przez Żuławy lub przez Pojezierze Iławskie to podróże nie tylko w przestrzeni (i to pięknej przestrzeni) ale i podróże w czasie. To poznawanie najróżnorodniejszej przyrody, krajobrazów,  wysublimowanych zabytków myśli hydrotechnicznej,  wspaniałych zabytków architektury, hiistorii naszej Polski…

Drogi Czytelniku. Nie zastanawiaj się zbyt długo. Nie czyń zbyt dużych przygotowań. Po prostu płyń. Czymkolwiek. Kajakiem, pontonem, żaglówką… Skoro mi się to udało, to Tobie na pewno…

 

A co za rok? Może Wielka Pętla Wielkopolski? :)

Do zobaczenia na śródlądziu!

Krzysztof Cieślik

Spływ rzeką Narwią z Nowogrodu do Warszawy 2014 r.

Termin: 30.04.2014 – 04.05.2014
Trasa: Nowogród – Warszawa (Narew, Zegrze, Kanał Żerański, Wisła)
Statek: łódź motorowa -spacerowa, 6,5 m dł, zanurzenie 35 cm, silnik zaburtowy 25 koni
Załoga: Krzysztof (l. za dużo), Agnieszka (l. 15), Julka (l. 8), Bartek (l. 6)
Stan Narwi: dolna średnia (Nowogród 130 cm, Ostrołęka 145 cm)

Łódź wodowaliśmy w Nowogrodzie na lewym brzegu Narwi, przy moście. Jest to nieoficjalne miejsce wodowania łodzi, ale o bardzo dobrym dostępie i utwardzone płytami betonowymi. Dojazd ulicą obrońców Nowogrodu, przy starym bunkrze. Wodowanie1,5 tonowej łodzi poszło bez problemu. Zaraz po nas strażacy wodowali tam swój ponton.

Ponieważ był już wieczór, odpłynęliśmy około 2 km od Nowogrodu. Niestety słyszeliśmy cały czas odgłosy hucznej zabawy w pobliskim zajeździe.

Po wypłynięciu na rzekę, od razu okazało się, że szlak żeglowny jest  bardzo dobrze oznakowany czerwonymi i zielonymi tyczkami. I tak już pozostało do samej Warszawy. Nie wiem czy tak jest przez cały czas sezonu, natomiast  wiem że tyczenie odbywało się niedawno. Nie było dużych wahań poziomu wody, więc większość tyczek tkwiła na swoim miejscu.

Przez cały rejs ani razu nie wpakowaliśmy się na żaden przemiał.

Miejscowi ostrzegali nas o wypłyceniach gdzieś pomiędzy Nowogrodem, a Ostrołęką. Podobno krowy tam przechodzą w lato na drugą stronę rzeki.  Ale przy tym stanie wody nic takiego nie zauważyłem.

Narew jest piękna.  Wkoło nie widać zbyt dużo cywilizacji. Łąki, pola, lasy… Sporo wędkarzy.  Dziennie mijaliśmy nie więcej niż 3 łodzie żaglowe idące na silniku w górę rzeki – na Mazury.

Spotkaliśmy tylko jedną łódź motorową płynącą na Mazury. Goście obudzili nas o 6 nad ranem, gdyż chcieli paliwo. Twierdzili, że wypłynęli z Zegrza około 5 rano. I dotarli w okolice Ostrołęki około 22. Na zwykłym silniku 25 konnym, łodzią podobną do naszej. Nie wiedzieli ile spalili paliwa, ani ile im zostało.

My płynąc spacerowo z prądem rzeki spaliliśmy od Nowogrodu do Pułtuska niecałe 24 litry benzyny ( silnik yamaha 25 koni uciągowy).

Na Zegrzu okazało się, że nie wiadomo czy jedna z nielicznych stacji benzynowych dla wodniaków w Polsce w Nieporęcie jest czynna. Właśnie w obecnym roku zmienia się zarządca portu.  Właścicielem portu jest gmina. Stacja benzynowa stoi pod znakiem zapytania. Podobno raz jest czynna, a raz nie.  Mi się udało zatankować,  ale nie we wszystkie dni jest to możliwe. Ręce i wszystko opada… [Na Zegrze popłynąłem jeszcze potem w sierpniu b.r. – już nie było problemu ze stacją benzynową.]

Średnia prędkość naszej łodzi na małych/średnich obrotach, z prądem rzeki to 11 – 14 km/h.

Prąd Narwi jest zdecydowanie słabszy niż na Wiśle.  Wydaje mi się że wynosił średnio około 5 km/h.

Co do jedzenia na trasie spływu, to też idealnie nie jest.  W Ostrołęce oczywiście można zjeść dobrze i to przy samej wodzie. Dogodne miejsce do postoju znajduje się powyżej starego mostu, na lewym brzegu, przy garażach. Jest tam stanica WOPR. Ładne nabrzeże z polerami do cumowania.

W Różanie mieliśmy trochę problemu z zaopatrzeniem. Mieszkańcy udzielali mam całkowicie sprzecznych wskazówek odnośnie lokali serwujących obiady.  Na szczęście jakaś pizzeria się znalazła.  Problem był natomiast z chlebem!  Drugi maja, piątek, wczesne popołudnie to zły czas na kupno chleba w Różanie. Za późno. Chleb przed długim weekendem wykupiony :(

Bardzo żałuję że płynęliśmy w maju a nie w czerwcu lub lipcu.  Narew jest czysta. Zachęca do kąpieli.  Ale woda jeszcze była stanowczo za zima.

Niebezpieczne przygody oczywiście też były.  Pod koniec rejsu, na Wiśle na wysokości Spójni przy kamiennej rafie, chyba w najgorszym miejscu naszej trasy,  pękł nam sterociąg. Oj nie było mi wtedy wesoło.  Na szczęście byłem w stanie obracać silnikiem trzymając go za korpus. A dalej przy Moście Poniatowskiego pomógł nam kolega z klubu, biorąc nas na hol.

Piękna trasa.  Prosta. Nawet dla żeglarzy bez specjalnego doświadczenia ( jak ja). Bardzo polecam.  Nie tylko jako droga na Mazury.  Narew sama w sobie jest doskonałym celem wyprawy. Żałuję że nie obejrzałem znanego skansenu w Nowogrodzie- zabrakło czasu. Natomiast jest pretekst aby jeszcze raz tę trasę odbyć. Pewnie dużo fajniej byłoby spływać z samych Mazur.

Wisła jest dużo ciekawsza historycznie i cywilizacyjnie. Jest zdecydowanie bardziej urozmaicona geograficznie.  Ale w Narwi można się kąpać. Nurt jest dużo słabszy, jest więc bezpieczniej. A najważniejsze odpowiednia głębokość tranzytowa jest zapewniona przez większą część sezonu – czego nie można powiedzieć o Wiśle.

Zachęcam wszystkich do wypraw śródlądowych. Wbrew pozorom trochę w Polsce mamy rzek i kanałów nadających się do żeglugi turystycznej. Nie tylko Mazury!

Do zobaczenia na żeglarskim szlaku!

Krzysiek, Agnieszka, Julka, Bartek

GALERIA – wszystkie zdjęcia można powiększać klikając na nie.

Rejs barką po rzekach i kanałach – Holandia 2013 r.

Rejs barką po rzekach i kanałach Holandii 2013

Ponieważ relacja z tego rejsu powstaje dopiero po 3 latach od wydarzenia, będzie ona dość skrótowa i sucha.

To może nawet lepiej  :) :) :)

Bardzo chciałem pożeglować kanałami i rzekami Holandii. Zobaczyć tamtą infrastrukturę…

Barki dostępne na stronach internetowych w języku polskim lub angielskim były drogie. Bardzo drogie. Zacząłem więc szukać na stronach holenderskich – nie znając tego języka – i udało się. Cena o połowę mniejsza. Jednostka może też nie nowa i nie taka luksusowa, ale była to legendarna łódź motorowa: DOERAK 780 AK (780 cm długości, AK – achter kajut – druga, tylna kabina), stalowa. Silnik – stary diesel Renault – nie do zajechania.

Przy okazji tych poszukiwań przekonałem się, że ogromna część słownictwa żeglarskiego używanego w Polsce, pochodzi wprost z języka holenderskiego.

Start: miejscowość Nederhemert nad jakąś starą odnogą Renu (Afgedamte Maas). Woda krystalicznie czysta. Brzegi piaszczyste. Zapadła wieś holenderska – ale pięknie. Wkoło stare wiatraki, knajpy z przed kilku setek lat. Niezburzone tak jak w Polsce. Widać, że tu nie było Niemców, Szwedów, czy Rosjan… A może ściślej byli tylko Niemcy,  z resztą krótko i nie zdążyli tyle zniszczyć co u nas…

Ruszyliśmy w kierunku Gorinchem. Po przekroczeniu śluzy i wpłynięciu na rzekę Waal (a może już Merwede – czyli po prostu na Ren) – szok. Rzeka ogromna. Statki ogromne. Pchacze potrafiły prowadzić przed sobą po 6 barek – i to dużo większych niż w Polsce (połączone po 2 obok siebie, czyli 3 pary). Fale z powodu statków i z powodu wiatru ogromne. Szok. Po prostu szok dla szczura lądowego.

Trzeba mieć oczy z tyłu głowy. Statki płyną niezwykle szybko. Ponieważ są często załadowane po brzegi i głęboko zanurzone, wydaje się, że są daleko. A w rzeczywistości tuż za rufą. Trzeba trzymać się prawej strony. Nie należy bać się płycizn. Wszystko doskonale uregulowane.

Mając polskie doświadczenie z naszych rzek płynąłem, wydawało mi się możliwie blisko brzegu, tak aby nie najść na jakąś wyimaginowaną mieliznę. A tu nagle potężny statek rzeczny jeszcze się spokojnie zmieścił pomiędzy mną, a brzegiem…

Ich rzeki i kanały są uregulowane i zadbane. Naprawdę :)

Gorinchem – skryte za murami przeciwpowodziowymi. Na przystani oczywiście natryski, WC, pralka, woda i prąd na kei. To jest tam rzeczywistość i oczywistość. U nas powoli się to zmienia.

Z Gorinchem z duszą na ramieniu ruszyliśmy w kierunku Dordrechtu po Beneden Merwede. Dordrecht – kilka wieków temu prawie całkowicie zalany przez katastrofalną powódź – to była chyba cofka z morza, przy silnych, sztormowych północnych wiatrach.

W Dordrechcie przepłynęliśmy przez najbardziej ruchliwe skrzyżowanie śródlądowych dróg wodnych w Europie (duży ruch do Rotterdamu – największego portu Europy).

W Dordrecht zatrzymaliśmy się na małej przystani na rzece Wantij. Cisza, spokój. W natryskach była tylko zimna woda. Miałem satysfakcję, że jednak nie na każdej marinie u nich wszystko jest :).

Z Dordrecht zamiast naszym leciwym, powolnym Doerakiem lub zamiast zwykłym autobusem, popłynęliśmy na wycieczkę do Rotterdamu, autobusem wodnym. Chyba w ślizgu to płynęło. Bardzo szybko. Co jakiś czas przystanki. Prosto do centrum Rotterdamu. Bez korków.

Tam przesiadka na mały wycieczkowiec, aby obejrzeć największy port w Europie. A ściślej przedsionek portu, gdyż do właściwego portu turystki nie wpuszczają.

Przedsionek robi wrażenie.

Z Dordrecht ruszyliśmy małą rzeką Wantij w kierunku Biesbosch. Biesbosch to w zasadzie nasze Żuławy, trochę dzikie, tylko z utrzymanymi dobrze drogami wodnymi. Taka namiastka dzikiej natury w mocno zurbanizowanej Holandii. Holendrzy uwielbiają tam pływać na wakacje czy weekendy. Ładnie. Przyjemnie. Prawie dziko.

Jeśli Holendrzy pragną dzikości, to zapraszam na naszą Wisłę. Tylko zanurzenie 50 cm ( jak np. Doerak) to trochę za dużo na nieregulowane, a ścisłej zaniedbane nasze rzeki.

Z Biesbosch ruszyliśmy w górę Bergsche Maas do miejscowości Heusden. Miasto – forteca. Bardzo ładne, z wiatrakami. Z przystanią oczywiście. Ze wszystkim na przystani oczywiście. Marina zatłoczona. Nie dziwię się – naprawdę urokliwe miasteczko.

Krótka wizyta przy Bunker Ship (barka – stacja benzynowa i sklep żeglarski) i powrót przez Heusdensch Kanaal do Nederhemert.

Tydzień poszedł jak z bicza strzelił.

Polecam.

Krzysztof

 

Galeria – aby włączyć tryb galerii proszę kliknąć na dowolne zdjęcie

Spływ Wisłą z Warszawy do Bałtyku 2013 r.

Termin: 27.04.2013 sobota – sobotę 04.05.2013
Trasa:  Start – WKW Warszawa, 506,7 km Wisły. Zakończenie rejsu – 941,3 km Wisły czyli Bałtyk za przekopem Wisły.
Jednostka: Onedin 650 + Yamaha high trust 25 km
Załoga: Krzysztof, Julka l.7, Bartek l. 5, później dołączyła Agnieszka l. 14

Niezwykle wysoki poziom Wisły, zawdzięczałem długiej, mroźnej i śnieżnej zimie (2013). Wiosna przyszła późno. Na raz zaczęło wszystko topnieć. Nie na tyle gwałtownie żeby były duże powodzie, ale na tyle, że stany alarmowe rozświetliły czerwienią na mapach IMGW całą Wisłę, Bug i Narew. Bug z resztą na Ukrainie rozlał się w solidną powódź.  Wypłynąłem natychmiast po ustąpieniu stanów alarmowych na Wiśle. Dzięki temu miałem wysoką wodę, a wszelkie zanieczyszczenia np.  całe drzewa z korzeniami spłynęły w większości  przede mną.

Płynęliśmy na bardzo wysokiej wodzie. Dzień wcześniej przed wypłynięciem, stan wody na wodowskazie w Kępie Polskiej przekraczał stan alarmowy. W dniu wypłynięcia stan wody na całym Bugu przekraczał stan alarmowy, na Narwi w kilku miejscach przekroczone były stany alarmowe.  Przy wysokich stanach wody w Wiśle (dostępne na pogodynka.pl w zakładce hydrologia) żegluga łodzią motorową, płaskodenną, o zanurzeniu 35 cm nie nastręcza żadnych, nawet najmniejszych, problemów. Przepływałem ponad piaszczystymi łachami i miałem pod sobą co najmniej 1,5 metra głębokości. Zalane wszystkie główki (betonowe lub kamienne ostrogi). Płynąłem ponad nimi bezpiecznie (oczywiście nie zalecam pływania ponad zalanymi ostrogami!). Przepłynąłem nawet – z powodu braku czujności- ponad rafą Bógpomóż. Jakoś tak woda kotłowała się pod łodzią. Miałem i tak pod kilem wtedy dwa, trzy metry wody. Pomimo znikomego doświadczenia w pływaniu po rzekach, podczas całego rejsu nie wpadłem na żadną mieliznę. Żegluga na takiej wodzie była prawdziwą przyjemnością i w niczym nie przypominała mi ciągłej walki z płyciznami z zeszłego roku (2012 rekordowo niski stan Wisły).  Średnia głębokość wody przez cały rejs: 3 – 4 metry.

Testowałem takie miejsca na wodzie, gdzie widać było po układzie wody, że coś musi być pod powierzchnią. Nawet w takich miejscach ani razu na nic się nie nadziałem.  Zwykle na echosondzie była widoczna nierówność na dnie. Taka nierówność nawet na znacznej głębokości (przekraczającej 3 m), potrafiła zdecydowanie zmienić powierzchnię wody. Wbite pnie drzew zwykle omijałem z daleka, aczkolwiek zorientowałem się, że te wbite pionowo nie koniecznie  świadczą o płyciźnie, może nawet zaryzykowałbym stwierdzenie, że wręcz przeciwnie. Natomiast leżące poziomo drzewa oczywiście świadczą o płytkiej wodzie.

Według moich internetowych obserwacji więcej wody w Wiśle jest właśnie w kwietniu i maju (wody roztopowe), a potem na przełomie czerwca i lipca (największe opady w roku – często powodzie tzw. świętojanka). Najmniej chyba na jesieni. Zimy nie biorę pod uwagę, gdyż oprócz nielicznych fanatyków oraz lodołamaczy na Zalewie Włocławskim,  nikt wtedy nie pływa po Wiśle.

Początek rejsu -i to ten najtrudniejszy nawigacyjnie- odbyłem praktycznie sam z dwójką dzieci (Julka lat 7 oraz Bartek lat 5). Pomimo zimna i złej pogody dzieciom bardzo podobało się. Zdecydowanie warto brać nawet tak małe dzieci ze sobą na takie wyprawy. Oczywiście dwójka dorosłych opiekunów mogłaby zapewnić zdecydowanie większe bezpieczeństwo. Myślę że w razie jakichkolwiek trudności np. wejścia na mieliznę, w pojedynkę byłbym w nie lada tarapatach.

Prognozę pogody sprawdzałem na smartfonie. Pogodynka i accuweather bardzo się różniły (nawet o 5 stopni w prognozie na następną dobę!) Prawda była pośrodku. Deszcz przeszkadza w żegludze o tyle, że krople deszczu na szybach oraz zaparowanie szyb od środka utrudniają widoczność. Woda jest mniej czytelna, ale w moim przypadku nie miało to znaczenia, gdyż zawsze miałem wiele przysłowiowych stóp wody pod kilem.

Silnik yamaha uciągowy (high trust, 1999 r), 25 koników, 4 suw. Palił około 20 – 25 litrów benzyny na sto kilometrów. Ale cały czas trzymałem niskie obroty i niósł mnie silny prąd Wisły. Motorowa łódź spacerowa o wadze 1500kg, 6,5 m długości, szerokości 2,2m i zanurzeniu 35 cm (onedin 650 z lat 1980). Własnoręcznie kupiłem i sprowadziłem ją z Holandii (zdecydowanie taniej). Przyczepę podłodziową doradzam kupić w Polsce.

Oczywiście nie ma żadnej stacji benzynowej dla wodniaków  (podobno są jakieś nadzieje na Płock – przystań Morka). Ale są dobrzy ludzie. Naprawdę istnieją jeszcze w tych czasach! Pomagają. Podwożą po benzynę. Bardzo dziękuję kolegom wodniakom z przystani Morka w Płocku. Dziękuję też właścicielowi pizzerii w Solcu Kujawskim.

Śluzy Włocławek nie trzeba się bać. Spuszczają wodę bardzo powoli. Łódka nie lata po całej komorze. Polery do przycumowania samoistnie schodzą w dół razem z poziomem wody (są na pływakach). Na zalewie włocławskim potrafi być wysoka fala (1,5 m). W latach 80 zatonęła tam barka z samochodami z FSO. Ja miałem spokojną pogodę.

Locja: aby nie pogubić się pośród wysp na Wiśle, zdecydowanie polecam mapy google (zdjęcia satelitarne) na smartfonie z gps. Zawsze wiadomo gdzie się jest. Nie potrzeba tabletu. Ekran smartfonu całkowicie wystarcza.

Zdecydowanie warto zaopatrzyć się w wydawnictwa:

  1. Wisła 1047 tajemnic – przewodnik Marka Kamińskiego (Gdańsk 2010 r)
  2. Album map dla wodniaków  – Wisła od Włocławka do Białej Góry (673 – 890 km) autorstwa Romana Zamyślewskiego (turystykawodna.pl) (Bydgoszcz 2010 r)
  3. Informator nawigacyjny Wisły w zakresie RZGW Warszawa (bezpłatnie z internetu)
  4. Wygodny okazał się atlas samochodowy Polski (1:200 000) do poglądowej oceny trasy.

Informacje z internetu:

  1. Wisłą w głąb Polski Tomasza Krajewskiego (wuja.republika.pl)
  2. kanały.info.pl
  3. zalewwiślany.pl
  4. Przez Polskę Wisłą – autorstwa Marek Rejs

Nocowaliśmy oczywiście na dziko. Jest przepięknie. O przystanie dla wodniaków raczej trudno. Sporo jest ich tylko na Zalewie Włocławskim (ceny przystępne).

Inne porady: nie zapomnieć o ciepłej czapce!

Dlaczego warto spłynąć Wisłą do morza?

Każdy znajdzie na Królowej Rzek coś dla siebie. Historyk, geograf, ornitolog, fotograf, rybak, turysta, cyklista, żeglarz, etnograf i … nie wiem kto jeszcze. Każdy będzie ukontentowany.

Piękna, duża, dzika rzeka. Można odizolować się od cywilizacji całkowicie. Lub … wręcz przeciwnie. Zwiedzając miasta i miasteczka rozsiane wzdłuż Wisły, można spotkać wielu interesujących ludzi i poznać najprzeróżniejsze dzieła rąk ludzkich (katedry, zamki, nowoczesne mosty…). Można obserwować rozkwit miast i ich upadek. Długo by pisać. Trzeba samemu zobaczyć.

Czułem się trochę jak odkrywca. Mam kolegów, którzy byli na Mt Everest. Mam znajomych, którzy byli w Afryce, Azji, Antarkdydzie, Ameryce Pn i Pd. …

Ale czy macie wielu znajomych, którzy przepłynęli Wisłę?!

Na koniec jeszcze jedno. Wisła jest połączona systemem kanałów i rzek z Europą Zachodnią i Wschodnią. Można rozpocząć wyprawę np. w Warszawie, a skończyć np. w Marsylii – płynąc tylko kanałami i rzekami.

Ja osobiście mam apetyt na Żuławy Wiślane – stworzone przez Wisłę.

Do zobaczenia na Wiślanym Szlaku

Krzysiek

GALERIA – wszystkie zdjęcia można powiększać klikając na nie.